Wzięcie w ciemno zespołu takiego jak Arka w tak trudnym momencie to spore ryzyko dla trenera.

Frantisek Straka: - Pewnie tak, ale przypominam, że taką mam właśnie pracę. Rozmawiałem z  Andrzejem (Czyżniewskim, dyrektorem sportowym Arki, przyp. red.), uznałem że to poważna oferta, pomyślałem chwilę i stwierdziłem, że to dobry krok dla mnie. Na pewno traktuję tę pracę jako duże wyzwanie. Widziałem wyniki zespołu, zdobyłem kilka informacji, widzę że jest tu choćby Miroslav Bożok, którego miałem w Rożemberok (żona Straki w  wywiadzie dla czeskiej prasy powiedziała, że to właśnie Bożok przekonał trenera do pracy w Gdyni, przyp. red.). Po tym co się zorientowałem, widzę, że zespół jest za nisko w stosunku do swoich możliwości i taki też jest przekaz Andrzeja. Dlatego możemy sobie pomóc.

Co Pan już wie o Arce?

Na razie mam kilka podstawowych informacji. Niewiele powiem, bo muszę przekonać się na żywo, co potrafi zespół. Mój asystent będzie trochę wcześniej w Gdyni ode mnie, na pewno przygotuje mnie i zawodników na spotkanie. Zarysuję im moją filozofię futbolu, system i tego typu rzeczy.

Czesi twierdzą, że pana najmocniejszą stroną jest umiejętność motywacji.

Tak jest. Chciałbym zarazić piłkarzy pasją, chciałbym żeby czuli ekscytację, żeby byli zmotywowani. Taki jestem, emocjonalny i staram się zarazić tym piłkarzy. Możemy mówić o filozofii, systemach, ale motywacja jest niezwykle istotna, najważniejsza.

A propos taktyki...

Moje drużyny grywają różnie. Generalnie preferuję ustawienia 4-4-1-1 albo 4-2-3-1, ale to uzależniam od tego jakich mam zawodników.

Pytam o system gry, bo w przypadku Arki jest to niezwykle ważne. Pana poprzednik, Dariusz Pasieka, został zwolniony ze względu na wyjątkowo defensywny i brzydki dla oka styl...

Nie wiem co robił mój poprzednik, ja chcę pracować po swojemu. Skoro mnie wzięli, to chyba mój styl im odpowiada. Faktem jest, że bardzo lubię atakować, z pasją, polotem. Na murawie musi być widać drużynę, musi funkcjonować jako całość.

Wzniosłe słowa...

Tak, ale wierzę, że uda mi się połączyć pewne elementy. Polacy to z natury inteligentni ludzie, kreatywni. Ale potrzebna im niemiecka dyscyplina. I musi być pasja, taka jak tu w Australii, gdzie nikt nigdy się nie poddaje, 90 minut wielkiej walki. Możesz przegrać, ale musisz zejść z boiska z podniesioną głową.

Brzmi dumnie, ale ma pan mało czasu.

To prawda, nie da się ukryć, że jest to pewien problem. Zdaję sobie sprawę, że zbyt duże zmiany mogłyby wyrządzić drużynie tylko szkodę. Muszę więc w ciągu kilka najbliższych dni zorientować się czego ten zespół potrzebuje. Wtedy będę mógł powiedzieć więcej.

Polska to dobre miejsce do pracy?

Oczywiście. Z tego co się orientuję, poziom ligi jest dość wysoki. Generalnie futbol w Polsce idzie do przodu.

W ostatnim europejskim klubie, Rużomberoku, szło panu całkiem nieźle, byliście blisko awansu do Ligi Europy, ale w Australii poszło panu fatalnie, dlaczego?

Nie było aż tak źle. Tu gdzie byłem piłka nie jest zbyt popularna i przedstawiciele federacji powiedzieli, że nie włożą więcej pieniędzy w klub. Byliśmy rozczarowani, bo przecież naprawdę dobrze graliśmy, mieliśmy wyniki...

Rzeczywiście mieliście - zajęliście ostatnie miejsce w lidze.

No tak, ale większość piłkarzy była bez doświadczenia z ligi stanowej, a więc wyniki były dobre w stosunku do tego czym dysponowaliśmy. Proszę też pamiętać, że o naszym ostatnim miejscu zadecydował też brak pewności, co dalej. Zawodnicy wiedzieli, że zespół może nie dostać licencji na następny sezon i tak się też stało.

Taki folklor?

Nie i na pewno nie traktuję pobytu w Australii jako przygody. To była poważna sprawa, może tu jeszcze kiedyś wrócę. Bardzo dobrze się tu czulem, zostałem wybrany nawet trenerem roku (nie udało się tego potwierdzić - red.)

Dlaczego prowadził pan czeską kadrę tylko w jednym meczu?

Cóż, zostalem wybrany, wygrałem mecz, miałem poparcie społeczeństwa...

Mam odmienne informacje.

Wielu ludzi mówiło mi, że powinienem zostać, ale pzyszedł prezes związku Ivan Haszek i powiedział "Wystarczy, dziękujemy Ci", po czym sam został selekcjonerem. Ale tak bywa w życiu trenera, może jeszcze kiedyś dostanę swoją szansę?

Ten jeden mecz traktuje pan jako największy sukces w karierze?

Najlepszy czas miałem w 2003 i 2004 roku. Najpierw w Teplicach przeszliśmy w Pucharze UEFA Kaiserslautern i Feyenoord i odpadliśmy dopiero z Celtikiem. Potem ze Spartą grałem w Lidze Mistrzów, gdzie udało się zremisować z Manchesterem United. Mieliśmy do tego sporą przewagę w lidze. To był mój fantastyczny czas.