Ostatnio pewnie zasypywany jest Pan pytaniami o testy, transfery i ocenę minionej rundy, więc my zaczniemy nietypowo - od wycieczki w pańską przeszłość.

O ile będę jeszcze coś pamiętał... (śmiech).

Moskwa, rok 1980. Najbardziej kontrowersyjne igrzyska w historii, a zarazem chyba największy Pana sukces zespołowy?

No tak, marzeniem każdego młodego piłkarza jest gra w reprezentacji. Mi było dane w młodym wieku pojechać na igrzyska olimpijskie i wywalczyć tam złoty medal. To są chwile, o których się pamięta do końca życia. Nie chodzi tylko o same wyniki, ale całą otoczkę. Miałem wtedy 23 lata i to było wielkie przeżycie widzieć na żywo lekkoatletów czy zapaśników, których wcześniej mogłem oglądać tylko w telewizji.

Jak wyglądała wtedy Moskwa?

Moskwa czy Kijów, gdzie graliśmy z Banikiem mecze pucharowe, wyglądały wtedy tak, że na trybunach było 20 tysięcy widzów, z czego 15 tysięcy to byli wojskowi… Jak rano przed meczem wychodziliśmy na spacer to mieliśmy przepustki, które nam pozwalały dojść tylko do określonej ulicy i trzeba było zawrócić do hotelu.

W tym samym roku Czechosłowacja zdobyła też brąz Mistrzostw Europy. Miał Pan w tym udział?

Pojechałem na zgrupowanie przed wyjazdem, ale zostałem w domu jako taki pierwszy, awaryjny rezerwowy jakby ktoś doznał w ostatniej chwili kontuzji. Byłem wtedy młody, a na mojej pozycji grali Panenka czy Kozak i ciężko było się przebić.

Większy wkład miał Pan w wielkie sukcesy Banika Ostrawa.

Początek lat 80-tych to były złote czasy Banika. Nie kończyliśmy wtedy przez kilka sezonów ligi niżej jak na trzecim czy czwartym miejscu. Świetna drużyna, znakomicie zgrana i poukładana.

To mały test na Pana pamięć. Ile meczów rozegrał Pan w Baniku?

Hmm... 199?

189.

Wiedziałem, że dziewiątka jest na końcu (śmiech). Szkoda, że zabrakło tych jedenastu meczów do dwustu...

Ma Pan z kimś z tamtej drużyny kontakt?

Ze Zdenkiem Šreinerem, z którym zawsze mieszkałem w pokoju na zgrupowaniach i z Lubomírem Šrámkiem, niestety przez lata większość kontaktów poupadała. Mnie już zresztą z Ostrawą mało łączy, bo rodziców już nie mam i tylko żona ma tam siostrę i matkę. Mój dom to teraz Teplice. Z dojazdem nie jest źle, bo jadę na Szczecin, potem niemieckimi autostradami i wieczorem jestem.

Przed powrotem do Teplic los rzucił Pana do Austrii. Jak to było?

To były czasy, że za granicę mogliśmy wyjechać dopiero jak mieliśmy 32 lata. Przez coś na wzór dzisiejszej agencji menedżerskiej na ostatnie lata gry załatwiłem sobie wyjazd do piątej ligi austriackiej, gdzie rok pograłem i zacząłem pracować jako grający trener. Dopiero po powrocie do Teplic zrobiłem wymagane papiery trenerskie na najwyższy szczebel.

Minęło dziesięć lat odkąd trener przyjechał do Polski... Nie miał Pan obaw przed przyjazdem?

Dla mnie Polska od zawsze była bardzo bliska. Jako dzieciak w Ostrawie oglądałem cały czas polską telewizję, miałem kontakt z waszym językiem.

Czyli nie wychował się trener na "Kreciku"?

Nie, raczej na "Czterech pancernych", "Panu Wołodyjowskim" i "Klossie" (śmiech). Powiem więcej, jak oglądałem mecze to włączałem polską telewizję dla komentarza Jana Ciszewskiego. To co on wyprawiał za mikrofonem było niesamowite.

A kto był Pana wzorem piłkarskim i później trenerskim?

Nigdy nie miałem jakiegoś idola, chociaż wszyscy porównywali mnie do Brazylijczyka Rivelino, też lewonożnego pomocnika z bujnym wąsem (śmiech). Przez większość kariery w ogóle nie myślałem, że będę trenerem, ale przekonał mnie do tego w Teplicach trener Cerman, który wcześniej prowadził mnie też w Dukli Tabor.

Z racji na Pana staż w polskiej lidze nie da się uniknąć standardowego pytania o diagnozę słabości polskiej reprezentacji oraz ligi względem czeskiej.

Tak, często mnie o to dziennikarze pytają, ale ja szczerze odpowiadam, że nie wiem. Może Czesi mają większą chęć do pracy? Chociaż i tam jest tak, że młody zawodnik często osiąga pewien pułap i "odlatuje".

To chyba idealny moment na przejście do tematu Arki, bo przecież tutaj mamy wręcz modelowy obraz tego, o czym Pan mówi.

To jest pewien niebezpieczny pułap, który daje tym chłopakom odpowiednie środki do życia, stabilizację i zadowolenie z samych siebie.

Zmiana środowiska to jedyna droga by się nadal rozwijali?

Sądzę, że tak. Oni muszą zacząć myśleć o piłce i stawiać ją na pierwszym miejscu. Zobaczcie, tutaj wracają z treningu, kumple czekają, nie mówię, że to musi być od razu impreza, ale wiadomo - w Gdyni jest co robić. Żeby zaistnieć na poziomie ekstraklasy, czy nawet I ligi, piłce trzeba poświęcić więcej czasu.

Mówimy teraz o piłkarzach mających 20-21 lat. Tym jeszcze młodszym, jak choćby Szwochowi czy Słowińskiemu, to też grozi?

Nie tyle grozi, co już to widać. Fabian Słowiński miał dobre wejście do drużyny i coś mu się nagle w głowie poprzestawiało i myśli, że jest już wielkim zawodnikiem. Nie wiem czy to wina menedżera, nowego kontraktu czy jeszcze czegoś innego. U Mateusza Szwocha może być to samo. Ja na to mam prostą receptę - praca, praca, praca!

Trener rozmawia z nimi indywidualnie?

Do pewnego momentu można rozmawiać, ale potem trzeba dać im czas, żeby sami przemyśleli, przeanalizowali co chcą w życiu osiągnąć.

Pana do Arki przyciągnęło morze, pieniądze, marka klubu czy coś jeszcze innego?

W Świnoujściu tak do morza się przyzwyczaiłem, że sezon pływacki trwa teraz dla mnie od marca do końca listopada (śmiech). A na poważnie to Arka spełniła moje wszystkie oczekiwania: baza treningowa, kibice, cała otoczka wokół klubu - to jest to, o czym każdy trener marzy.

Podobno trener ma praktycznie ośmiogodzinny dzień pracy.

Czasami siedzę w klubie tak długo, że pani Janeczka już mnie wygania do domu (śmiech). Teraz rozmawiamy po treningu, piłkarze już powoli się rozjeżdżają, a ja za chwilę wracam do mojego gabinetu i wszystko analizuję. W poniedziałek przykładowo zajęcia zaczynamy o 12, a ja już o 9 jestem w klubie - rozpisuję trening, robię plany dla zawodników na okresy urlopowe. Runda się skończyła, ale pracy jest wciąż masa.

Po urlopach spotykacie się 4 stycznia. Pierwsze co rzuca się w oczy to bardzo dużo sparingów z niżej notowanymi rywalami.

Treningi będą ciężkie i monotonne, więc musimy grać, żeby się nie zanudzić na śmierć.

Te sparingi będą przeznaczone na testy zawodników z niższych lig?

Nie, testy są tylko do 2 grudnia. Ja nie chcę, żeby to wyglądało jak przed sezonem, kiedy na treningi przyjeżdżały całe „wagony” zawodników. Mogę obiecać kibicom, że w styczniu nie będzie takiej sytuacji. Mamy już szkielet zespołu i będziemy szukać tylko konkretnych zawodników na konkretne pozycje. Najbardziej paląca potrzeba to na pewno skuteczny napastnik. Mam nadzieję, że będą też środki na wykupienie Flisa i Benata. Przy wypożyczeniu obu zawodników była ustalona cena za jaką Arka może ich pozyskać w trakcie tego okresu i myślę, że nie możemy odpuścić takich zawodników.

Tym razem Arka wyjedzie tylko na jeden zagraniczny obóz.

Tak, w Cetniewie będzie praca nad siłą i nie musimy w tym celu wyjeżdżać gdzieś daleko, a w tureckim Side będzie już wszystkiego po trochu, na pewno więcej ćwiczeń taktycznych i zgrywania zespołu, tak żeby od początku wiosny to ruszyło jak należy i jak tego kibice oczekują.

Dziękujemy trenerze za poświęcony czas i życzymy udanego urlopu! Wierzymy, że uda się odpowiednio wzmocnić drużynę, by włączyć się wiosną do walki o ekstraklasę.

Dziękuję i do zobaczenia w Nowym Roku!

Rozmawiali: Mazzano, Dejfid