Mija równo tydzień od naszej eskapady. Dokładnie 22.10.2015 (czwartek) odbył się mecz, który zapadnie nam  na długo w pamięci. We włoskiej Florencji Lech Poznań, który od początku sezonu jest obiektem drwin w całej piłkarskiej Polsce zmierzył się z liderem Serie A.

W środowy poranek zbieramy się w 11 osób (bus+auto) na naszej dzielnicy, nastawiamy GPS, który wskazuje niespełna 1800km i ruszamy! Po drodze zgarniamy jeszcze jedną osobę z Lecha z FC Wolsztyn. Na trasie urządzamy sobie 2 ciekawsze postoje w Norymberdze oraz w Monachium. Na jednym z postoi w Niemczech spotykamy autokar Lecha - zaznaczamy swoją obecność, chwila rozmów i jedziemy dalej.


Do Florencji docieramy w czwartek około południa i pierwszy kierunek obieramy na... komisariat. Na szczęście w nieszczęściu jedziemy tam w komplecie, ale jeden z nas po drodze zgubił saszetkę z dokumentami, pieniędzmi, itp. Tam od ręki wypisano mu papier potwierdzający jego tożsamość. W międzyczasie, gdy dwie osoby od nas były na policji my parkujemy około 500 metrów dalej, gdzie spotykamy miejscowych: dwóch murzynów i jednego ciapatego. Niekoniecznie kibiców, ale bardzo zaciekawił ich nasz widok od razu wyciągnęli telefony i zaczęli dzwonić. Zaparkowaliśmy na jednokierunkowej drodze i czekając na znajomych czekamy też na rozwój zdarzeń z miejscowymi. Ci w pewnym momencie przesuwają śmietniki spod ściany na miejsca parkingowe zaraz obok jezdni (oczywiście tam gdzie mielibyśmy jechać). Po czym po chwili odjeżdżają. Nie wiemy co mieli na myśli, ale kto tam zrozumie murzynów ;). Stamtąd już w komplecie udajemy się pod hotel do znajomych, ogarniamy się przed meczem i ruszamy na miasto i na zbiórkę. Krótki przemarsz przez miasto i podstawionymi autobusami jedziemy pod stadion.

Na sektorze meldujemy się w około 640 osób, w tym około 40 osób z Arki z jedną flagą. Doping szczerze powiedziawszy średni, ale można to wytłumaczyć brakiem megafonów, bębnów i przebytą odległością. Oczywiście po strzelonych bramkach wszystkie wyżej wymienione bolączki przestały nas obchodzić i doping był taki jak na Mistrza Polski przystało. Nie obyło się bez "Gola gola gola, strzelcie kurwom gola!", ale to chyba jedyny wrzut w kierunku gospodarzy. Fiora... słabinka - praktycznie niesłyszalni, z niską frekwencją. Piłkarsko nikt przed meczem nie spodziewał się takiego wyniku, już w pierwszych minutach Lech wybija piłkę z linii. No i fakt, że Lech oddał dwa strzały i wygrał 2:1 mówi sam za siebie. Po meczu jesteśmy trzymani na sektorze około godziny i autobusami jesteśmy przetransportowani pod dworzec. Nasza grupa od razu po meczu kieruje się do busa i do Wenecji.


W Wenecji jesteśmy w nocy. Jedziemy na wyspę, a tam kanał. Dosłownie i w przenośni. Nie działo się tam kompletnie nic. Zero żywej duszy - co prawda byliśmy około 2.00, ale chociaż jakiś pub mógłby być otwarty, niestety nie było. Sami więc zapewniamy sobie atrakcje i kierujemy się do aut. Tam godzina snu dla kierowców i ruszamy dalej! Tym razem obieramy kierunek na Gloggnitz w Austrii. Piątek był jednym dniem podczas wyjazdu, gdy nie gonił nas czas. W drodze robimy dłuższy postój na jednej z włoskich stacji tam kąpiel, śniadanie i chwila zabawy. Obok nas zatrzymują się 2-3 autokary z... emerytami z Niemiec ;) Ci nie wierzyli co robimy, ale klaskali w rytm naszej zabawy. Na granicy włosko-austriackiej naszego busa zatrzymuje policja. Rutynowa kontrola, kazali wyłączyć silnik i oddać kluczyki, sprawdzili nam dokumenty (kolega bez dokumentów jechał akurat autem). W międzyczasie przyjeżdża drugi radiowóz, bo pierwszy nie miał alkomatu... Jeden policjant bardzo przypominał Zbigniewa Bońka, coś mu pośpiewaliśmy i przychodzi drugi wąs, ten który nas zatrzymał oddaje nasze dokumenty, ale zapomniał o kluczykach. Idę za nim do auta, a on z krzykiem: "ATTENZIONE, I understand kurwa". W jednym zdaniu poliglota użył 3 języków i dalej rzuca w moim kierunku jakaś wiązankę po włosku, ja do niego po polsku i tak się dogadaliśmy ;) Jedziemy dalej. Na kolejnej stacji rozdzielamy się i auto jedzie już do Gdyni, my busem jedziemy do Austrii. Na miejscu jesteśmy koło 16.00, jemy obiad i z tego miejsca kontynuujemy zabawę z kolega z Cracovii i jego żoną  chcielibyśmy im bardzo podziękować, bo ugościli nas jak w Królewskim Krakowie. W nocy 6 z nas rusza na ‘miasto’, a raczej wieś, bo i tam nic się nie działo. Oczywiście nie obyło się bez kontaktu z psami, ale jeśli psiarnia widzi 6 najebanych typów w kominach i pyta się dokąd idą, a odpowiedź "go home" im wystarcza, to można powiedzieć, że byli wylajtowani ;).

W sobotę z samego rana wyruszamy w dalszą drogę, wszyscy poza kierowcą i koleżanką z Lecha ledwo doczłapali się do busa, żeby od razu iść spać dalej. Z Austrii kierujemy się do Krakowa, gdzie Cracovia podejmowała Pogoń Szczecin. Na miejscu jesteśmy na 5 minut przed meczem, przez co osoby, które nie miały profili wchodzą pod koniec pierwszej części. Nic nie stracili, bo mecz zaczął się w drugiej połowie Cracovia pokonuje Pogoń 4:1 my nie doczekaliśmy końca meczu, bo musieliśmy jechać dalej. Z tego meczu na długo zapamiętam moment zmiany zawodników. Niby nic na prawie każdym meczu widzimy to 6 razy, ale jedna zmiana była tam wyjątkowa. W minucie w drużynie Pogoni na boisko wchodzi doskonale znany kibicom Cracovii chuj Małecki. Cały stadion momentalnie zaintonował ‘chuj Ci na imię Małecki ty skurwysynie’.

My opuszczamy trybuny około 80 minuty, bo 2h później w Częstochowie nasz kolega z Gdyni Bartosz Leśko walczył na gali IFN. Niestety pomimo tego nie udało nam się dotrzeć na galę, ponieważ bus odmówił nam posłuszeństwa. Zanim przyjechała pomoc, zanim mechanik naprawił auto było już po walce Bartka, a reszta gali jakoś nieszczególnie nas interesowała. Bartek w pierwszej rundzie pokonuje rywala. W międzyczasie zadzwoniliśmy do braci z Bytomia, bo według pierwszej diagnozy mechanika samochód nie miał nadawać się do dalszej podróży. Dwóch z nas mimo tego, że udało się uratować busa jedzie do Bytomia i ich wyjazd kończy się dzień później. My natomiast kierujemy się do Wolsztyna odstawiamy koleżankę i jedziemy do Gdyni, gdzie jesteśmy w niedzielę około 11.00

Cały wyjazd mimo wszystko uznajemy za udany i szczęśliwy. Już z niecierpliwością czekamy na koniec sezonu i wieści czy w przyszłym roku będzie z kim jechać na europejskie wojaże. Z Arką się nie uda, ale może Zagłębie, może Cracovia, a może przy odrobinie szczęścia Lech awansuje z grupy i jeszcze w tym sezonie będzie gdzie pojechać...