Jest takie powiedzenie, że wszystkie mecze można przegrać, tylko nie derby z Lechią. Staram się nie jeździć do Gdańska, by nie prowokować nieprzyjemnych sytuacji - mówi Marcin Wachowicz, napastnik Arki Gdynia. Pana Arka zakończyła pierwszą część sezonu na siódmym miejscu. Jak ten wynik został odebrany w Gdyni? Jako beniaminek zadowoleni jesteśmy z tej pozycji. W stu procentach wypełniliśmy założenia, jakie sobie nakreśliliśmy przed rozpoczęciem sezonu. Mieliśmy być w środku tabeli i jesteśmy. Szkoda tylko, że tak nieudany był dla nas październik. Doznaliśmy wtedy kilku porażek z rzędu. Początek był wspaniały, później coś się zacięło. Na szczęście pokazaliśmy charakter, podnieśliśmy się, pokazaliśmy że nie jesteśmy chłopcami do bicia. Co się działo z zespołem na wyjazdach, gdzie Arka odniosła tylko jedno zwycięstwo? Były jeszcze cztery remisy. Trudno powiedzieć z czego to wszystko tak do końca wynikało, że tylko raz wygraliśmy. Do każdego meczu przystępowaliśmy z myślą, aby nie stracić bramki. Trochę zbyt mało mieliśmy w tych meczach bramkowych okazji, co oczywiście też zaważyło na takich, a nie innych wynikach. Lech, w którym grał Pan przed przyjściem do Arki, awansował do 1/16 Pucharu UEFA. Czy jest nutka żalu, że nie ma teraz Pana w Poznaniu? Może i jakaś mała nutka jest. Miałem pół roku na przekonanie do siebie Franciszka Smudy, ale nie udało się. To nie był pierwszy i ostatni klub w jakim będę jeszcze grał. Oczywiście oglądałem wyjazdowy mecz Lecha z Feyenoordem. Denerwowałem się, trzymałem kciuki za Lecha, cieszę się że awansowali dalej. Czy często jest Pan mylony z kolegą z drużyny, ze Zbigniewem Zakrzewskim? Coś w tym chyba rzeczywiście jest. Niektórzy nawet mówią, że w Arce grają dwaj bracia. Jesteśmy z "Zakim" trochę podobni do siebie. Kiedyś nawet po meczu podszedł do mnie dziennikarz i powiedział: "Jak to było z Pana grą, Panie Zbigniewie?". A ja ze śmiechem odpowiedziałem, że Pan Zbigniew to jest sto metrów dalej... Na jesieni Arka przegrała derby z Lechią Gdańsk. Tkwi jeszcze w zawodnikach Arki jakaś zadra po tym meczu? To był dla nas najważniejszy mecz w rundzie. Jest takie powiedzenie, że wszystkie mecze można przegrać, tylko nie derby z Lechią. To było dla naszych kibiców bardzo ważne spotkanie. Powiedzieliśmy sobie, że będziemy walczyć, gryźć trawę, ale czegoś zabrakło do zwycięstwa. Mamy jednak pięć punktów więcej od Lechii, jesteśmy wyżej w tabeli i to my będziemy mieli bardziej spokojną zimę. Z Gdyni do Gdańska jest bardzo blisko. Kibice Arki oraz Lechii oględnie mówiąc nie przepadają za sobą. Czy miał Pan jakieś scysje z fanami Lechii? Nie. Na szczęście do tego nie doszło. Sam jednak staram się unikać takich sytuacji. Praktycznie nie jeżdżę do Gdańska. Wiadomo jacy potrafią być kibice. Czasami obrażają, po co moja żona i dzieci mają tego wszystkiego słuchać. Jak żona chce pojechać np. na zakupy do Gdańska to odwożę ją samochodem i wracam do Gdyni. Za kilka godzin do mnie dzwoni i po nią przyjeżdżam. Staram się nie prowokować niepotrzebnych spotkań. Po meczu z Polonią Warszawa, z którą Arka zremisowała na Konwiktorskiej 0:0 trener Czesław Michniewicz powiedział na konferencji, że grał Pan wtedy z nie do końca zaleczoną kontuzją. Co się dokładnie działo? Przez trzy tygodnie zmagałem się kontuzją pleców, żeber. Treningi wznowiłem tuż przed meczem z Polonią. Zdecydowałem się wtedy zagrać, choć do końca nie czułem się tak jak należy. Jesienią strzelił Pan w lidze tylko dwa gole! Oczywiście odczuwam niedosyt, ale też nie popadam w jakieś przygnębienie. Ja zawsze lepiej grałem wiosną, więc liczę, że wszystko odbiję sobie w rundzie rewanżowej. Po tym spotkaniu powiedział Pan, że jak Arka przepracuje odpowiednio zimą cały okres przygotowawczy, to dopiero wtedy kibice poznają prawdziwe oblicze tego zespołu. Co miał Pan na myśli? Wierzę, ze po sparingach w Polsce, po meczach w Niemczech zaczniemy grać, tak jak oczekują od nas tego kibice, tak jak my byśmy chcieli się prezentować. Popracujemy nad siłą, nad wytrzymałością. Poprawimy się przede wszystkim od strony taktyki. Na jesieni traciliśmy wiele razy w strasznie głupi sposób bramki. Później jak to wszystko oglądaliśmy, to raz po raz łapaliśmy się za głowę. rozmawiał Marcin Frączak dla portalu Futbol.pl