Pozycję klubu w krajowej hierarchii zawsze w największym stopniu determinuje wynik sportowy. Ten jednak nie jest możliwy do osiągnięcia, jeśli wewnątrz drużyny oraz dookoła klubu nie wytwarza się pozytywnej atmosfery. Co więcej, w dzisiejszej rzeczywistości, w której futbol w ramach poszczególnych lig jest szalenie wyrównany, odpowiednie nastawienie mentalne piłkarzy, trenerów, pracowników i kibiców często wywiera wpływ na osiągnięty rezultat w stopniu decydującym. Stojącym na wysokim poziomie mentalem można w tym momencie przekraczać własne bariery i wykręcać wyniki, o które nikt by zespołu nie podejrzewał. Jednak by w głowach rzeczywiście było czysto, potrzebne jest zdrowe funkcjonowanie otoczenia na każdej płaszczyźnie. Pochylamy się dzisiaj nad pytaniem, jaką aurę wokół Arki kreują Kołakowscy.

Na ten temat z pewnością mogą wypowiedzieć się piłkarskie legendy Arki. W piątej części rozliczeń szczegółowo omawialiśmy lekceważenie sportowych autorytetów żółto-niebieskiej braci przez większościowych akcjonariuszy klubu. Zawodnicy z jedenastek 80-lecia i 90-lecia Arki w liście otwartym do kibiców Arki zdecydowanie nie sprawiali wrażenia, by Kołakowscy doceniali ich rolę we wspieraniu budowania gdyńskiej tożsamości czy szukali jakiegokolwiek sojuszu, który mógłby oddziaływać na całą społeczność na korzyść klubu.

No dobrze, ale skoro atmosfera została podeptana w gronie klubowych legend, to przecież właściciele KFM muszą nadrabiać gdzieś indziej. Przyjrzyjmy się zatem traktowaniu młodzieżystwarzaniu jej szans na rozwój. Czy w tej grupie Kołakowscy zdołali wyrobić sobie taki stopień estymy, by móc wspólnie tworzyć podwaliny ku chwale wielkiej Arki? Niestety, i w tym środowisku popełniono wystarczająco dużo błędów, by zrazić do siebie ludzi oddychających klubem od wielu lat, jakimi są opiekunowie młodych zawodników, a także poważnie utrudnić sobie kontakt z pokoleniami, które dojdą do głosu za kilkanaście lat.

Szukamy dalej. Może Arka Kołakowskich lepsze skojarzenia wywołuje u sponsorów klubu? Cóż, tutaj ponownie musimy z gorzkim żalem dojść do wniosku, że większościowi akcjonariusze obrzydzili żółto-niebieską rzeczywistość nawet reprezentantom partnerów stojących przy Arce od wielu lat. W tym momencie firmy wycofują finansowanie i odwracają się od projektu sterników KFM. O jakiej ogólnej atmosferze wokół klubu my tu mówimy?

Oczywiście, na koniec zawsze dojdziemy do momentu, w którym aurę związaną z Arką będzie budował wynik sportowy - a ten jest bezpośrednio tworzony przez piłkarzy. Jak czują się w klubie zawodnicy? A jak mają się czuć, skoro na co dzień odczuwają wyraźnie, że w spółce z tylnego fotela rządzi człowiek, który oficjalnie nie pełni tutaj żadnej wykonawczej funkcji (bo nie określimy taką ,,doradcy prezesa zarządu", jak nazwał Jarosława Kołakowskiego jego syn)? Przytoczmy w tym momencie jeszcze raz słowa Michała Nalepy, który po spięciu z większościowymi akcjonariuszami dwa lata temu mówił Jakubowi Treciowi z ,,Przeglądu Sportowego":

Pan Jarek przyszedł z zewnątrz, musi być tak, jak on chce, bo w innym wypadku robi właśnie takie rzeczy, co świadczy o bezradności. Myślę, że przyjęcie krytyki najtrudniej przychodzi panu Jarkowi, który oficjalnie nie ma nic wspólnego z klubem, a nieoficjalnie dobrze wiemy, że odpowiada w nim praktycznie za wszystko. Z oficjalnym właścicielem, czyli z Michałem Kołakowskim nie mam za dużo wspólnego, rozmawialiśmy raz w życiu i to krótko. To oznacza, że problem ma jego tata. Wiadomo, że nikt nie lubi krytyki, ale akurat pan Jarek szczególnie trudno znosi, gdy ktoś mówi inaczej, niż by tego chciał. Dobrze wiemy, że ma pretensje do mnie o to, że powiedziałem prawdę, czyli m.in. to że właściciel wchodzi do szatni i wchodzi w kompetencje trenera, a jak to się mówi, prawda boli.

Przypomnijmy, że w czasie ostatniego spotkania mniejszościowych akcjonariuszy z Michałem Kołakowskim zorganizowanego przez SKGA prezes został poinformowany o złożeniu do PZPN pisma z prośbą o zbadanie ingerencji Jarosława Kołakowskiego - czynnego menedżera piłkarskiego - w codzienne funkcjonowanie klubu.

Do tego dochodzi syndrom oblężonej twierdzy, jaką budują w Gdyni Kołakowscy - zawodnicy mają zakaz rozmawiania z niektórymi kibicami, którzy w opinii większościowych akcjonariuszy są niewygodni dla zarządzających klubem. Z kolei według naszych informacji w momencie rozwiązywania kontraktów piłkarze otrzymują do podpisania deklarację, w której zobowiązują się, że nie będą negatywnie wypowiadać się na temat klubu. Ludzie, przecież to są metody rodem z systemu komunistycznego, gdzie my żyjemy?

W całej Polsce huczy od komentarzy, że w Arce kolejni trenerzy są wyłącznie słupami właścicieli, a Jarosław Kołakowski bezpośrednio ingeruje w działania szkoleniowców i chce mieć wpływ na funkcjonowanie drużyny na murawie. Bezczelne wchodzenie w kompetencje specjalistów od swojej pracy jeszcze w żadnym klubie nie skończyło się dobrze. Gdyby ktoś po trzech latach nieudolnych rządów Kołakowskich w Gdyni miał jeszcze jakieś wątpliwości co do opisanego procederu - rozwiewa je Ryszard Tarasiewicz w rozmowie z Treciem:

- Część osób mówi o właścicielach Arki, rzadziej wymienia się ich z nazwiska. Z kim najczęściej pan rozmawiał w sprawach sportowych? Z Jarosławem Kołakowskim, z Michałem Kołakowskim czy może z Antonim Łukasiewiczem?

- Rozmawiałem z Antkiem, czasem z Michałem Kołakowskim, ale prawdą jest, że najwięcej rozmów odbyłem z Jarkiem, bo jesteśmy na ty. Jeśli pan mnie pyta, to nie mogę mówić, że było inaczej, bo po prostu bym skłamał. Nasze wizje się rozjeżdżały. Jarek miał swój pogląd na piłkę, którego nie byłem w stanie zrealizować. Nie ukrywam też, że wraz z upływem czasu częstotliwość rozmów malała, na końcu były rzadkością.

- Na początku wasze wizje były podobne, a z czasem się zmieniły? Czy może na początku pańskiej kadencji Jarosław Kołakowski mniej ingerował w to, co działo się na boisku?

- Na początku nie zdefiniowaliśmy pewnych spraw, po prostu nie poruszaliśmy spraw stricte taktycznych czy personalnych. To się nasilało dopiero po pewnym okresie. Nie ukrywam, że rozmawiałem z przyzwoitości, natomiast dobrze wiedziałem, że nie jestem w taki sposób prowadzić zespołu, jakiego oczekiwał Jarek.

- Pańscy poprzednicy także odbierali od Jarosława Kołakowskiego sporo telefonów. Te były częste, o różnych porach i zazwyczaj nie należały do krótkich. Z czasem stawały się dla nich męczące? Czy w pana przypadku te nasilały się w przypadku porażek?

- Nie, nie było diametralnej różnicy pomiędzy meczami wygranymi a przegranymi. Prawdą jest, że jeśli mieliśmy mecz w sobotę, a w niedzielę mieliśmy tylko rozruch, to wyłączałem telefon. Uznawałem, że niedziela jest dniem dla rodziny. Na temat meczu sobotniego można porozmawiać w poniedziałek, obejrzeć dwa, trzy razy powtórki, co też dawało inne spojrzenie, inną ocenę spotkania. Poza tym w sporcie nie można jedynie chwalić trenera czy zawodników po zwycięstwach i przez pryzmat wyniku. Można docenić ich pracę, przygotowanie do zawodów, bo nawet jak wykonają swoje obowiązki należycie, nie ma gwarancji sukcesu. Starałem się otoczyć drużynę pewnym "kokonem", wiedzieli, że jestem wiarygodny, bo to, co im mówiłem na temat piłki nożnej, przekładało się na funkcjonowanie w codziennych zajęciach czy w trakcie meczu.

Jak w tym całym chaosie mają odnajdywać się gdyńscy kibice? Gdzie się nie obejrzą, tam widzą bałagan, konflikty, niedomówienia, afery. Arka Kołakowskich jest w tym momencie klubem, który obiektywnie zwyczajnie ciężko lubić. Oczywiście nie mamy w tym momencie na myśli kibicowskiej miłości do herbu, barw, tradycji i historii, bo ta będzie trwać zawsze, jednak aura, jaką wytworzyli w Gdyni właściciele KFM, zdecydowanie nie sprzyja pozyskiwaniu nowych sympatyków. Tym bardziej, że zwykli fani także mają rzucane kłody pod nogi. Jednemu z naszych kolegów w trakcie pandemii kilkukrotnie odmówiono wejścia na stadion na akredytację redakcji - powodem były krytyczne komentarze na temat funkcjonowania klubu zamieszczane w internecie. Regularnie trzeba zmagać się z trudnościami przy kupowaniu biletów i karnetów, ale ten wątek jeszcze rozwiniemy. Z kolei upartym brakiem wizji rozwoju klubu Kołakowscy wielokrotnie pokazywali, jak mocno lekceważą gdyńską społeczność i ile znaczą dla nich tysiące ludzi, którzy za Arkę daliby się pokroić. Na koniec musimy jeszcze zadać pytanie o przejrzystość i transparentność osób zarządzających klubem - czy ktoś wie, co tam w zasadzie robi Antoni Łukasiewicz? Formalny ,,koordynator pionu sportowego", którego największym osiągnięciem jest przetrwanie w klubie przy kolejnych zarządach (wiadomo - trzeba umieć rozmawiać z szefostwem w taki sposób, by utrzymać ciepłą posadkę) jest prawdopodobnie najbardziej niewidzialną postacią w polskim futbolu. Ktoś powie, że ma dużą konkurencję w osobie Jarosława Kołakowskiego, ale naszym zdaniem sytuacja jest tutaj odwrotna - Kołakowski destrukcyjnie oddziałuje na Arkę z tylnego fotela, a chciałby, żeby o nim nie mówiono, natomiast Łukasiewicz modelowym krokiem spaceruje po korytarzach klubowych, próbując upozorować jakąś aktywność, podczas gdy fakty są takie, że efekty jego przebywania w Gdyni (a w zasadzie ich brak) świadczą albo o niewyobrażalnym nieudacznictwie i kompletnym braku nauki na własnych błędach, albo o zwykłym, pospolitym lenistwie.

W takiej atmosferze, jaką wytworzyli w Gdyni Kołakowscy, nie da się osiągnąć zadowalającego wyniku na żadnym polu - ani sportowym, ani organizacyjnym, ani społecznym. Wiele rzeczy większościowym akcjonariuszom przez ostatnie trzy lata kompletnie nie wyszło, ale jedna udała się perfekcyjnie - kompletne zniszczenie w kibicach radości związanej z przychodzeniem na stadion, z przynależnością do żółto-niebieskiej społeczności. Arka zawsze była klubem z własną duszą, klubem, który w głównej mierze był tworzony przez oddanych, wiernych kibiców. Bywało biednie, ale trudne okresy udawało się zawsze przetrwać dzięki rodzinnej atmosferze panującej nad morzem, dzięki wzajemnej solidarności i jedności, dzięki twardemu obstawaniu jeden przy drugim, ramię w ramię. W tym momencie Kołakowscy zamieniają klub w cyniczną korporację, która nie liczy się ze zdaniem jednostki, a celem jej istnienia jest wyłącznie prowadzenie biznesów. Dopóki właściciele KFM będą przebywać w Gdyni, ten proces będzie postępował. Czy takiej Arki chcemy dla siebie i przyszłych pokoleń?

#ArkaRazemBezKołaków

df97edad_355176572-6308142839281463-6887027849914164005-n.jpg
 


Arkowcy.pl rozliczają #1 | Budowa kadry - Arkowcy.pl
Arkowcy.pl rozliczają #2 | Zawodnicy z KFM - Arkowcy.pl
Arkowcy.pl rozliczają #3 | Brak wizji rozwoju klubu - Arkowcy.pl
Arkowcy.pl rozliczają #4 | Trenerzy - Arkowcy.pl
Arkowcy.pl rozliczają #5 | Traktowanie legend - Arkowcy.pl
Arkowcy.pl rozliczają #6 | Zaniedbania infrastruktury - Arkowcy.pl
Arkowcy.pl rozliczają #7 | Lekceważenie młodzieży - Arkowcy.pl
Arkowcy.pl rozliczają #8 | Dług wobec poprzednich właścicieli - Arkowcy.pl
Arkowcy.pl rozliczają #9 | Transfery - Arkowcy.pl
Arkowcy.pl rozliczają #10 | Podejście do sponsorów - Arkowcy.pl
Arkowcy.pl rozliczają #11 | Atmosfera wokół klubu - Arkowcy.pl
Arkowcy.pl rozliczają #12 | Bilety i karnety - Arkowcy.pl