Historyczny ligowy triumf na Łazienkowskiej

Do tej pory Arka na Legię przyjeżdżała w lidze 10 razy. Nie wygrała nigdy. Dwa razy udało się uciułać bezbramkowy remis, a przecież wówczas w naszym zespole grali najwięksi z największych. Nic z tego, klub z charakterystyczną "eLką" w kółku był zawsze za silny. Aż do 20 sierpnia 2016 roku. Łazienkowska 3 to jeden z ostatnich obiektów, które udało się odczarować. Pamiętamy wiele meczów, gdy Arkowcy przegrywali już w szatni, względnie w tunelu na boisku. Wczoraj początek meczu też zwiastował niezdrowe emocje, ale ten zespół jest zbyt silny mentalnie, by podłamywać się dwiema akcjami przeciwnika. Warszawscy dziennikarze i kibice podkreślali skład, w którym wystąpiła Legia, ale to przecież nie nasz problem, tylko mistrza Polski, jeśli nie ma dwudziestu gotowych do gry zawodników. I nie zwiastuje to niczego dobrego dla tego klubu przed startem w europejskiej elicie.

Arka na szczycie ligowej tabeli

Po raz ostatni Arka była na 1. miejscu w krajowej hierarchii klubów około 8 lat temu. Wówczas jednak był to typowy wystrzał beniaminka. Teraz zapewne też ten akapit szybko straci na aktualności, ale warto podkreślić sam fakt. Przez niemal 24 godziny będziemy dzierżyć ligową koronę. Nikt przypadkowy tam się nie dostaje, jeśli stawka liczy aż 16 drużyn. Oczywiście, radość z tego nieco mąci absurdalna reforma, dzięki której jesienne zwycięstwa mają połowiczną wartość. Lubi to podkreślać Grzegorz Niciński, który twardo stąpa po ziemi i najlepiej wie, jak szybko można trafić z nieba do piekła. I odwrotnie. A przy aktualnym systemie rozgrywek i casusie Podbeskidzia Bielsko-Biała, każdy ma świadomość, że prawdziwa wojna rozegra się dopiero wiosną. Tak czy inaczej, świetny start daje Arce komfort dalszych przygotowań i jeśli, co przecież nieuniknione, nadejdzie chwilowy kryzys formy, to nie powinien on przynieść szokującego regresu w ligowej tabeli.

Marciniak razy dwa

Adam Marciniak to bardzo inteligentny człowiek, niezły piłkarz, ale raczej nigdy nie wychylał się poza ramy przyjęte dla "solidnego ligowca". Ba, z Krakowa przychodziły raczej mało zachęcające smsy dotyczące jego piłkarskiej jakości. A tu proszę, mecz życia i to na Łazienkowskiej. Redakcyjny kolega Łukasz sygnalizował w swoim tekstach, że Adam jest na fali wznoszącej i był głównym architektem wygranej nad Olimpią Zambrów w Pucharze Polski. Kilka dni później dał niezłą zmianę w meczu ze Śląskiem Wrocław, a co było wczoraj to już "sami państwo widzieli"... Lubimy statystyki, więc dodamy tylko, że AM17 nigdy w swojej karierze nie strzelił więcej niż 2 goli w sezonie. Wyrównanie życiowego rekordu zajęło mu więc jakieś 40 minut. Chapeau bas. Komentarz na gorąco z wesołego autokaru wiele mówi o atmosferze i głównym budulcu żółto-niebieskich zwycięstw:


Marcus o krok od statusu grającej legendy?

W Polsce raczej piłkarzom nie stawia się pomników za ich futbolowego życia, ale warto zastanowić się jak wiele brakuje Marcusowi by dołączyć do gdyńskiego panteonu sław? Po golu w Warszawie nasz najlepszy piłkarz ma już 43 gole w Arce, czyli raptem o jednego mniej od Tomasza Korynta. Jasne, pan Tomek nękał bramkarzy rywali tylko w ekstraklasie, ale jak widać po przykładzie Marcusa, strzelanie w 1. lidze bywa czasami nawet nieco trudniejsze. Tam nikt nie asystował Marcusowi w tak wyśmienity sposób jak wczoraj Jakub Rzeźniczak. Marcus zakorzenił się w Gdyni na dobre, kupił nowe mieszkanie, oczekuje wraz z żoną Eweliną dziecka, więc nam wypada tylko kibicować by w takiej formie pozostał jak najdłużej. Nie tylko Arka, ale cała liga potrzebuje takich indywidualności.

Kąsają rękę, która karmi?

Przypadek Konrada Jałochy i Mateusza Szwocha to swoiste novum w polskiej kopanej. Legia nie zablokowała gry obu zawodników na Łazienkowskiej, a to przecież bywało w ostatnich latach regułą. Obaj może nie należeli do najlepszych aktorów widowiska, ale zagrali bardzo solidnie, na swoim wysokim, równym poziomie. Bramkarz zwany "Długim" to w ogóle rewelacja tego sezonu. Wielu kibiców obawiało się, czy będzie wartościowym zmiennikiem, a on nie dość, że posadził na ławce reprezentanta Łotwy, to jeszcze ma już za sobą trzy mecze "na zero" z tyłu i wygraną przy Łazienkowskiej. A Steinbors? Cóż, Arka może nie należy do ligowych krezusów, ale może pochwalić się jednym z lepiej opłacanych rezerwowych bramkarzy w lidze.

Żelazna jedenastka. Dublerzy tylko na puchar?

Grzegorz Niciński pobił chyba wszelkie rekordy wystawiając w pierwszych czterech kolejkach identyczny skład. Dziennikarze stacji Canal+ nie byli w stanie przytoczyć drugiego takiego przypadku w europejskim futbolu. I pewnie "Nitek" kontynuowałby serię, gdyby nie choroba Sochy, a później felerny uraz Yannicka. W jego miejsce wskoczył Marciniak i to może być budujący przykład dla reszty dublerów. Bo chociaż Arka gra powyżej oczekiwań, to nie wszyscy zawodnicy muszą być zachwyceni swoim statusem. Adrian Błąd miał zdynamizować grę na skrzydłach, ale póki co przypadła mu rola "wejdź na 10 minut i poszarp". Jeszcze gorzej przedstawia się sytuacja Szymona Lewickiego. Król strzelców 1. ligi nie łapie się nawet do kadry meczowej. To spora niespodzianka, ale warto przypomnieć, że w Bydgoszczy też miewał podobne problemy. Poza kadrą regularnie są też Paweł Wojowski i Damian Mosiejko, dla których dobrym wyjściem mogłoby być w tej sytuacji roczne wypożyczenie. Obaj utracili już status młodzieżowca, w sparingach grali bardzo poprawnie, ale jak widać na grę w ekstraklasie nie mogą póki co liczyć. Trener Niciński postawił na 14-15 zawodników, którzy nie zawodzą. Pytanie, jak zespół zareaguje gdy, tfu tfu, nagle z tego żelaznego składu wypadną 2-3 ogniwa? Czy nie wyjdzie wówczas brak ogrania i meczowego rytmu u zmienników?

mazzano